Od czego się zaczęło...
Zaczęło się od marzeń, lub nawet wcześniej, od dziadkowego podwórka w Siedlcach przy ulicy Ceglanej. To właśnie dziadek Stanisław Zalewski zainteresował mnie motoryzacją, jeszcze nie zabytkową, bo i Syrena 105 w latach 80 zabytkiem absolutnie nie była. Ba, obiektem marzeń też już nie. Mimo, że dziadek prowadził wówczas zakład tapicerski na podwórzu i w garażu zawsze się coś remontowało. To Syrena zyskiwała nowy szary lakier, a to sąsiad przyprowadził malucha, a to wujkowie (mechanicy) dłubali przy swoich skodach czy innych wartburgach. Niemniej, to dziadka Syrena wzbudzała we mnie największe zainteresowanie. Przesiadywać w tym aucie uwielbiałem bawiąc się w kierowcę, i nigdzie schabowy nie smakował mi bardziej jak za kierownicą zaparkowanego samochodu. Jednak Syrena to nie Warszawa, a od Warszawy zacząłem prawdziwe mechanikowanie.
W latach 80, w rodzinnych Łosicach, Warszawy w ruchu nie pamiętam. Kilka aut stało obok stodół najczęściej na 4 kołkach lub pozbawione kół. W swoim nieco majestatycznym wyglądzie przypominały mi wieloryba wyrzuconego na brzeg. Od zawsze chciałem takie auto uruchomić i przejechać choćby 60 metrów. Jako nastolatek podróżowałem autostopem do oddalonych o 30 km Siedlec aby obok kościoła garnizonowego popatrzeć na zaparkowaną Warszawę, która do połowy lat 90 była w codziennym użytkowaniu. Ten egzemplarz widywałem czasami w rodzinnym mieście, zawsze poruszał się dostojnie, powoli, następnie skręcał w drogę numer 19 i podążał dalej w kierunku Sarnak. Spotkanie tego auta było dla mnie dużym wydarzeniem i do końca dnia pozostawało w pamięci jako najważniejsze minionych dni. Nim się spostrzegłem tapczan-półkę w pokoju miałem powyklejaną ogłoszeniami z gazet od osób chcących sprzedać Warszawę. Do tej pory pamiętam ceny. Najtańsza Warszawa 203 na chodzie kosztowała 600 zł, za 2000 zł były auta do jazdy, a za 6.000 unikaty z przebiegiem góra 40.000 km.
Prawdopodobnie w wieku 14 lat klamka w głowie zapadła i zacząłem zbierać pieniążki na własne auto. Stety lub niestety rodzice na mój zamiar patrzyli spod oka, jednak chyba nie zdawali sobie sprawy jak w swoim dziele w przyszłości będę konsekwentny. Każdy grosz odkładałem do koperty z coraz to nowymi wycinkami ogłoszeń aż przyszedł dzień, w którym przeczytałem:
FSO Warszawa 223 , po remoncie, tapicerka sztuczna skóra, gaz holenderski – sprzedam. Radom, cena 2600 zł.
Lat miałem 18, prawo jazdy od roku w kieszeni, miejsce garażowe- stodoła u babci. Sprzedałem własnoręcznie poskładanego malucha, co dało mi sumę potrzebną na zakup auta.
Wieczorem namówiłem się z sąsiadem z dołu, rano jedziemy 250 km po auto. Jak udało nam się wyjechać z bloku, do tej pory nie wiem. Rodzice byli absolutnie przeciwni gówniarskiej fanaberii, sąsiad pożyczył Golfa II od ojca pod pretekstem wyjazdu kawałek za Siedlce. Było to prawie prawdą, z tym że ten kawałek to 230 km.
Po kilku godzinach drogi byliśmy na miejscu. Na strzeżonym parkingu stała piękna (tak mi się wówczas wydawało) biała Warszawa. Co prawda środek był pomalowany na niebiesko, pedał hamulca za 1 razem wpadał w podłogę, ciśnienie oleju „0” (pewnie tylko czujnik). Kupiłem auto. Sprzedawca do końca bił się z myślami, czy dwóch dzieciaków puścić w trasę tym autem. Jak się potem okazało miał się czego obawiać.
Żar lał się z nieba, odrzutnik od skrzyni biegów dzwonił niemiłosiernie, zatankowałem do pełna gaz, Golf II za mną i w drogę.
Z perspektywy czasu patrząc nie mogę uwierzyć, że cało i zdrowo już dwoma autami wróciliśmy do domu. Dlaczego, pokazał następny dzień.
Po powrocie świeca zapłonowa wyfrunęła wraz z pakułami w powietrze, olej z silnika można było wyjąć jedynie patykiem, woda z układu wypłynęła szczeliną z tyłu bloku. Pedał sprzęgła wpadł w podłogę, a resory trzymały się swego miejsca jedynie z przyzwyczajenia. Z pierwszej wycieczki nad rzekę wróciłem na sznurku wpychając auto do przewidzianej dla niego stodoły. Radość z posiadania wymarzonego weterana sięgnęła parteru. Po kilku dniach kompletnego załamania wróciłem do stodoły. Sprzęgło znalazłem, zdemontowałem głowicę, oddając ją do naprawy gwintu. Powoli zacząłem odkrywać prawdziwą warszawę z ogłoszenia. Pięknie położona po zewnątrz szpachla i biały lakier przykrywały trupa. Nie wiem skąd wziąłem na to siłę, ale krok po kroku zacząłem przywracać auto do elementarnej sprawności. Za 150 zł kupiłem bardzo dobry silnik z rozbitego żuka sąsiada wraz ze skrzynią biegów. Poznany na studiach kolega wyspawał mi podłużnice z tyłu, ja wymieniłem przednie błotniki. Nieocenioną pomoc dał mi wujek Zbyszek, który na podwórku dziadka instruował wymianę silnika, nauczył mnie podstaw ustawiania zapłonu, regulacji zaworów. Pomalował cały przód Warszawy i auto stanęło na nogi. Samochodem podróżowałem kilka dobrych lat, poznając dzięki temu mnóstwo znajomych z którymi kontakt mam do dzisiaj. Jak się szybko zorientowałem wśród moich znajomych większość posiadało jakiegoś grata. Były wśród nich Junaki, Jawa 250, stado ruskich zaprzęgów z koszem i oczywiście syreny i warszawy.
Potrzeba sprawiła że zaczęło się mechanikowanie . Co rusz odkrywałem że w silniku coś popukiwało, wymiana wału korbowego czy naprawa łożyskowania wału rozrządu przestała być czymś enigmatycznym. Całe weekendy spędzałem w garażu dziadków, poprawiając niezliczone niedoróbki w aucie. Warszawa mimo kompletnego zlepku wszystkiego co w aucie mogło być najgorsze stała się całkiem bezawaryjna. Bez większych przygód dojeżdżała do domu nawet z odległych wycieczek.
Zloty, wyjazdy turystyczne, rajdy stały się sposobem na spędzanie wolnego czasu.
Z pierwszą Warszawą pożegnałem się w 2004 roku. Postanowiłem rozebrać ją do remontu blacharskiego, jednak to co zobaczyłem po rozbiórce zapaliło mi czerwoną kontrolkę w głowie z napisem „nie warto”. Auto nie było bazą do naprawy. Korozja robiła w podwoziu spustoszenie, wnętrze było zbitkiem wielu aut, nie działały podnośniki do szyb, brakowało uszczelek, oryginalnej galanterii. Drzwi nie mieściły się w otworach.
Przypomniałem sobie o aucie które oglądałem w pewnej podlaskiej wiosce jako nastolatek. Wówczas stan podwozia mnie odstraszył, jednak po kilku latach perspektywa naprawy nie była już tak przerażająca. Pamiętałem że auto miało 60.000 przebiegu, w środku było oryginalne i ładne, trzymało linię. Po śmierci właściciela stanęło na lata w drewnianym garażu.
Szczęśliwie nikt się nim nie interesował i po latach kupiłem je za 312 zł. Tyle miałem w kieszeni. Warunkiem zakupu Warszawy było oddanie dotychczasowemu właścicielowi silnika. Silnik miał znaleźć miejsce w budowanym od 30 lat żuku, bo jak wiadomo własnoręcznie złożony żuk jest najlepszy. Czy w końcu powstał nie wiem. Słowa dotrzymałem. Znalezienie silnika S-21 nie było niczym trudnym i zanim się zorientowałem wykonałem naprawę główną swojego silnika, następnie silnika kolegi, kolejnego kolegi i kolegi jego kolegi. W pewnym momencie ustawiła się kolejka.
Przywracanie do życia od lat nieużywanych silników zaczęło mi sprawiać ogromną satysfakcję , a wykonywane przez siebie 'motory” zacząłem spotykać pod maskami aut na różnego rodzaju rajdach w całej Polsce i nie tylko. Zaczęło to być sposobem na spędzanie wolnego czasu, pasją i pomysłem na życie.
„Silniki Zalewski” są rozwinięciem marzeń, pasji, zainteresowań i chęci pracy nad tym co już zapomniane. Kilkanaście lat doświadczenia i setki godzin spędzonych w warsztacie pozwoliło wyeliminować większość błędów, z których kilka lat temu nie zdawałem sobie sprawy. Dźwięk silnika uruchomionego na stanowisku wynagradza długie godziny i dni poświęcone na renowację.
Ten laborat daje spojrzenie, iż Pracownia Silnikowa Pojazdów Zabytkowych „Silniki Zalewski” wyrosła z pasji, młodzieńczych marzeń i absolutnej konsekwencji w brnięciu do celu. Jest pomysłem, który wyrósł z potrzeb ludzi chcących uchronić od zapomnienia kawałek historii. Ten kawałek historii, który im jest bliski, historii motoryzacji. Jeśli umiejętnościami, doświadczeniem i pracą jestem w stanie dołożyć to tego swoją cegiełkę, jest to powodem do dumy i ogromnej satysfakcji, gdyż życie ludzkie jest jedynie epizodem w życiu przedmiotów.
Kajetan Talar w serialu dom mawiał: „Jeśli coś robisz, rób dobrze”.
- obym tego cytatu jak najdłużej nie zapomniał.
Zapraszam do galerii zrealizowanych prac…
inż. Paweł Zalewski
Paweł Zalewski www.silniki-zalewski.pl
Te: 531 281 889 mail: paderewsku@wp.pl